|
Trochę rozmów z rodakami pod złoczowskim kościołem,
podziękowania za sprawioną im radość...
|
Z Domaniowa na Usznię
|
|
Usznia, kościół pw. św. Józefa - tu powstał „Jubilat” w styczniu 1942.
Tylko z tej strony wygląda nieźle, reszta niestety jest w opłakanym
stanie
| -To
niezapomniane przeżycie, bardzo się wzruszyłam, tak jak wszyscy. Wiele ludzi się
popłakało, tak jak ja - podkreśliła Maria Wołyniec: - My mamy taki swój chór,
ale śpiewamy sami z siebie. Żeby tak ktoś do nas tu przyjechał z Polski i z nami
poćwiczył, poprowadził. U nas nie ma stałego organisty, a na organach grają
dziewczęta, które są studentkami we Lwowie. Żarliwym słowom przygodnych
rozmówców nie było końca. - Dzięki wam, dziś było nasze wielkie święto,
dziękujemy!
Trzeba się było pożegnać, domaniowianie wsiedli do autokaru i wkrótce dotarli
do głównego celu, którym była Usznia. Przystanek za cerkwią i kościołem. Stamtąd
każdy ruszył w swoją stronę - do rodzinnych kątów, do krewnych i sąsiadów,
którzy tu jeszcze pozostali. Drogi te same i takie same jak przed laty, nic się
nie zmieniło. Nie ma jednak strzech krytych słomą, a są słupy z przewodami
elektrycznymi. Nowych domów postawiono i stawia się niewiele, większość jest po
przebudowach i remontach. Zresztą wieś pustoszeje. 60 lat temu mieszkało tu
ponad 2 tysiące ludzi, a teraz nie ma trzystu. Wśród nich jest kilka starszych
osób, które pamiętają wielu poprzednich mieszkańców, wysiedlonych po wojnie do
Polski. To były też bardzo wzruszające rozmowy i odwiedziny.
Znaczna grupa wybrała się na uszeński cmentarz, a to chyba kilometr za wsią.
Stara część - to obecnie busz, w którym trudno się poruszać, a co dopiero
znaleźć mogiły bliskich. Niektóre jeszcze stoją, ale rzadko kiedy da się
odczytać napisy.
Stamtąd bliżej na Świętą Górę, po cudowną wodę. To kawał drogi na piechotę,
poprzez polne wertepy. Trzeba się było bardzo spieszyć, żeby zdążyć na koncert w
złoczowskim Domu Kultury.
Domaniowianie mieli uświetnić dni tego miasta. Chciałoby się mieć w Oławie
taki dość monumentalny przybytek kultury, ale domaniowscy śpiewacy nie będą mile
wspominali tego występu. Przygotowali duży program, w tym kilka pozycji w języku
ukraińskim, a zezwolono im zaśpiewać tylko 3 piosenki, jako przerywnik pomiędzy
występami miejscowych zespołów. Przed polskim fragmentem programu burmistrz
złoczowski Jarosław Maksymowicz chłodniutko powitał “Jubilata” i zapowiedział,
że z powodu nieprzybycia delegacji władz Oławy nie odbyło się podpisanie umowy o
współpracy obu miast, zapowiadane w afiszach i w gazecie lokalnej. Zapewne to
było źródłem chłodu, który bardzo przykro odczuła polska ekipa.
Kapliczka na Świętej Górze, obok Uszni, dokąd wyprawili się chórzyści z
„Jubilata” po wodę z cudownego źródełka.
|
Na szczęście nie był to koniec niedzieli, a wszystko, co się potem działo,
wynagrodziło ten złoczowski chłód burmistrza, choć publiczność była tam dużo
cieplejsza. Szybko do autokaru i znowu kierunek Usznia. “Jubilat” miał zaśpiewać
tam, gdzie powstał na początku roku 1942. Wtedy był to chór kościelny, ale teraz
polski kościół jest zabity deskami, mocno nadgryziony przez ząb czasu, wymaga
gruntownego remontu, kontrastuje z sąsiedzką cerkwią, pięknie odnowioną. Wciąż
jednak czytelny jest napis na frontonie kościoła: Święty Józefie módl się za
nami!
Ten uroczysty koncert, inaugurujący obchody 60-lecia uszeńsko-domaniowskiego
chóru, odbył się w pobliskiej świetlicy wiejskiej. I tam spotkała gości
najmilsza niespodzianka. Wysiadających z autokaru uroczyście powitano chlebem i
solą. Przyszli chyba wszyscy, którzy mogą chodzić, a wieś jest bardzo rozległa.
Wypełniona sala trzęsła się podczas koncertu od braw, “Jubilat” śpiewał i
śpiewał. A kiedy skończył i obdarowany kwiatami zszedł za kulisy, gospodarze
szybko uwinęli się z ustawianiem i zastawianiem stołów. To już było coś więcej,
niż niespodzianka. Pełno wszelkiego jadła i napitku. Na zimno i na ciepło, ze
wspaniałą gorącą atmosferą serdecznej gościnności. Rozmowy, długie rozmowy. O
minionych latach i o dniu dzisiejszym. Aż trudno było uwierzyć, że choć tam tak
ciężko ludziom się żyje, to jednak potrafili się zdobyć na zorganizowanie takiej
uczty, uświetniającej jubileusz “Jubilata”. W mieście byłoby to po prostu
niemożliwe. Wystarczy spojrzeć na miejskie psy, żeby zobaczyć biedę. Na wsi też
ubogo, ale nie głodno.
Trzeba się było w końcu żegnać z gościnnymi gospodarzami, z ziemią rodzinną.
Byli tacy, którzy wzięli grudkę tej ziemi albo kamień - pewnie położą w
Domaniowie na mogiłach bliskich...
Chórzyści domaniowskiego „Jubilata”,
odwiedzając rodzinną Usznię, kilkanaście dni przed Wszystkimi Świętymi,
byli tam na cmentarzu i szukali grobów swoich najbliższych. |
Znów była krótka noc, po której w poniedziałkowy ranek rozpoczął się nasz
powrót do kraju. Po drodze - Lwów. Najpierw Cmentarz Łyczakowski - kwiaty na
mogiłach Gabrieli Zapolskiej i Marii Konopnickiej, a na jego skraju - Cmentarz
Orląt Lwowskich. Ślicznie już odnowiony, czekający na uroczyste otwarcie, bo
wciąż ciągną się problemy z trudną do uzgodnienia treścią napisu przy głównym
wejściu. Potem autokarowy spacerek po mieście, w tym Wały Hetmańskie z pomnikiem
Mickiewicza, chwile pobytu w katedrach, które niedawno nawiedził papież Jan
Paweł II, modlitwa przed kopią obrazu Matki Boskiej Łaskawej, gdzie śluby
składał król Jan Kazimierz. Krótki rajd po bazarku z wyrobami sztuki ludowej i
odjazd w kierunku granicy. A tam znowu długie czekanie mimo mizernego ruchu,
więc sytuacja całkiem nie na te czasy.
Kiedy wreszcie odczekaliśmy sprawdzanie paszportów i znaleźliśmy się w kraju,
ktoś w autokarze szepnął: Dzięki Ci Boże za szczęśliwy pobyt i powrót do tej
naszej polskiej Ameryki! Tak, to całkiem inny świat...
Ale “Jubilat” godnie rozpoczął obchody 60-lecia. Sięgnął do korzeni. To było
niezapomniane spotkanie z historią i ziemią rodzinną.
Edward Bykowski |